
Ewangeliczna przypowieść jest nam dobrze znana.
Młodszy syn opuszcza dom Ojca. Rozpoczął według swojego mniemania prawdziwe życie. W końcu jest „wolny”, z połową majątku otrzymanego od ojca może sobie pozwolić na wystawne życie.
Sielanka jednak szybko się kończy. Skruszony wraca do domu i zostaje – o dziwo – godnie przyjęty.
Chciałbym jednak, żebyśmy zatrzymali się przy starszym synu, który nic nie rozumie z tego, co się dzieje w domu po powrocie brata.
Musi zmierzyć się z dwiema prawdami, z którymi kompletnie sobie nie radzi.
Pierwsza, uświadamia sobie, że ojciec jego brata kocha „za darmo”. A on „tyle lat” usiłował udowodnić swoje przywiązanie do domu i ojca. To jednak nigdy nie dotykało i nie zmieniało jego serca. Od dawna pozostawał na zewnątrz domu ojca. To wyraźnie ukazało się, gdy wrócił brat. Stoi i nie chce wejść.
Nie potrafi przebaczyć sobie – to druga prawda, z którą się mierzy. Stojąc na zewnątrz rani najbardziej siebie. By wejść, musi przebaczyć sobie…
Ile w nas postawy młodszego, a ile postawy starszego syna, gdy „dom ojca” utożsamimy z Kościołem.


